Dla jednych raj, dla drugich Ziemia Obiecana, dla pozostałych inny świat. Dla mnie po prostu Stany Zjednoczone Ameryki. Kawałek historii mojego życia. Kilka miesięcy oderwania od ponurej polskiej rzeczywistości. Niby daleko, a jednak całkiem blisko. Raptem 8-9 godzin lotu.
Praca połączona z wypoczynkiem, przyjemne z pożytecznym - tak z pewnością określić można pobyt na jednym z setek obozów letniskowych rozrzuconych po całych Stanach. Jednym słowem wspaniała przygoda. I do tego bliskość prawdziwej metropolii jaką bez wątpienia jest Nowy Jork.
Pobyt na campie w ramach programu Camp America 2005 pozwolił nie tylko podszlifować język Shakespeare'a, ale także odłożyć parę zielonych. Każdy z uczestników campu zbierał na coś innego, ja jednak ani nic drogiego za oceanem nie nabyłem, ani nie wróciłem do kraju z banknotami wypchanymi po brzegi kieszeni. Wszystko co do centa wydałem na odwiedzenie kilku ciekawych moim zdaniem miejsc na wschodnim wybrzeżu USA. Wodospad Niagara, ogromny Nowy Jork, przepiękny Boston czy wybudowany z rozmachem Waszyngton.

...bo marzenia są po to by je spełniać, a spełnione marzenia nie mają ceny!